Мы в Telegram
Добавить новость
smi24.net
World News in Polish
Апрель
2024

Jedno wesele niczego nie zmieni

0

Potrzeba wielu lat, zanim przepracujemy tematy trudne dla Polaków

Post Jedno wesele niczego nie zmieni pojawił się poraz pierwszy w Przegląd.

Potrzeba wielu lat, zanim przepracujemy tematy trudne dla Polaków


Grzegorz Niziołek – wykładowca, kurator, dramaturg, krytyk. Profesor w Katedrze Teatru i Dramatu UJ oraz na Wydziale Reżyserii i Dramaturgii AST im. Stanisława Wyspiańskiego. Współzałożyciel i wieloletni redaktor naczelny „Didaskaliów”. Dramaturg m.in. „Mein Kampf” w reżyserii Jakuba Skrzywanka (Teatr Powszechny w Warszawie, 2019) oraz „Wesela” Mai Kleczewskiej.


Maja Kleczewska – reżyserka teatralna, wybitna interpretatorka twórczości Czechowa, Szekspira i Jelinek. Jej spektakle były pokazywane m.in. na festiwalach w Wenecji, Paryżu, Londynie, Berlinie, Tbilisi, Seulu, Madrycie, Nitrze, Moskwie. Laureatka Paszportu „Polityki” (2006) i Srebrnego Lwa na Biennale di Venezia (2017). W 2021 r. w Teatrze im. Słowackiego odbyła się premiera „Dziadów” Adama Mickiewicza w jej reżyserii, a w marcu 2024 r. „Wesela” Stanisława Wyspiańskiego.


Po 123 latach od prapremiery „Wesela” spektakl powrócił na scenę krakowskiego Teatru im. Słowackiego. Liczba symboliczna, bo na tyle też lat Polska zniknęła z map Europy. To kontekst ważny dla samego spektaklu?
Maja Kleczewska: – Rozmowy o „Weselu” rozpoczęliśmy z dyrektorem teatru Krzysztofem Głuchowskim przed październikowymi wyborami. Kiedy zapytał mnie o interpretację, powiedziałam, że będzie zależała od tego, w jakiej rzeczywistości obudzimy się po głosowaniu. „Wesele” to tekst, który reaguje na tu i teraz; na bieżącą sytuację.

Grzegorz Niziołek: – To nie jest okrągła rocznica, więc nie robimy spektaklu z okazji jubileuszu. Natomiast wiemy, że od premiery upłynęły 123 lata, a jeżeli jest to tekst uważany za kanoniczny, za jeden z najważniejszych dramatów narodowych, aktualny przez cały XX w., i ponoć nadal jest lustrem, w którym można się przejrzeć, to pozostaje sprawdzić tę aktualność – czy sztuka Wyspiańskiego pomieści historię, która tu się dzieje przez ponad sto lat, i podźwignie doświadczenia współczesne. Dramat wychodzi z tej konfrontacji zwycięsko. Wyspiański jest bezlitosnym obserwatorem społecznych mikrosytuacji, które wchłaniają współczesne konteksty. Bez potrzeby dopisywania lub dodawania innych tekstów.

Czy Wyspiański sam w sobie jest współczesny?
M.K.: – Na początku wydawało nam się, że nie jest; że może już nie uda nam się w tekście Wyspiańskiego przejrzeć. Drugi akt był szczególnie problematyczny przez to, że postacie, które przywołuje, dla autora były współczesne i żywe, ale dla nas takie nie są. Stańczyk odnosił się do stańczyków, czyli opcji politycznej w Galicji. Emocje związane z Branickim były wówczas czytelne, Rycerz Czarny był bohaterem utworu Kazimierza Przerwy-Tetmajera. Wyspiański wprowadza te postacie, by wzbudzić w ówczesnym widzu emocje i opowiedzieć o przestrzeni zbiorowej nieświadomości, upiornym obciążeniu pamięcią. Szukaliśmy w tym porozumienia z naszym współczesnym doświadczeniem. By postacie te były nie tylko matejkowskimi figurami, historycznym cytatem czy sentymentalnym gestem.

G.N.: – Świetnie to przedstawia Franciszek Ziejka w książce o „Weselu” i mitach polskich, w której analizuje postacie widm jako symbole ówczesnych postaw politycznych, zwłaszcza konserwatywnych. Wernyhora wiąże się z dość mało realistyczną już wtedy wizją przyszłej Polski „od morza do morza”, w granicach dawnej Rzeczypospolitej, bez uwzględnienia ruchów narodowych Ukraińców czy Białorusinów, którzy wcale nie marzyli o powrocie pod polskie panowanie. 

Pierwsze wrażenie było więc takie, że tamta rozmowa o Polsce jest anachroniczna, mocno osadzona w konkretnych realiach historii, w języku, w świadomości. Co więcej, „Wesele” jest napisane – co zauważono już wielokrotnie – z pozycji inteligenckiej. Z perspektywy miasta i panów. Szczegółowo przebadała to Maria Renata Mayenowa, wybitna teoretyczka literatury pochodzenia żydowskiego, w przedwojennym doktoracie napisanym pod nazwiskiem Rachela Kapłanowa. Choćby postać Szeli podtrzymuje stereotyp krwawego rzeźnika, ukształtowany w antychłopskiej, porabacyjnej propagandzie szlacheckiej.

Wyspiański pozwala sobie na nieco wyższościowy ton względem chłopskiego świata?
G.N.: – To widać chociażby po tym, ile tekstu zostaje przydzielone postaciom miejskim, a ile wiejskim – jak są widoczne i które są bardziej przez Wyspiańskiego eksponowane. To panowie charakteryzują i siebie, i chłopów. To oni wyznaczają horyzont społecznej samoświadomości.

M.K.: – Niewiele jest w „Weselu” miejsc, w których rozmawiają ze sobą wyłącznie chłopi. To np. scena Ojca z Dziadem czy Ojca z Marysią. Albo krótka rozmowa Marysi z Jagusią, czyli Panną Młodą. Pragnęliśmy te postacie – Czepca, Ojca, Dziada, ale i kobiece bohaterki – wyeksponować. 

By nadać im szerszy, ludzki wymiar?
G.N.: – Jesteśmy w toku gorącej debaty o ludowej historii Polski. Temat chłopów powraca do nas na nowych zasadach, trzeba dotychczasowy sposób ich przedstawiania poddać rewizji, ponieważ opowieści o chłopach najczęściej były pisane przez panów lub z ich perspektywy i bywały oparte na różnego rodzaju resentymentach oraz lękach wobec tej grupy. Jeżeli „Wesele” miało zabrzmieć współcześnie, musieliśmy na tę dzisiejszą debatę odpowiedzieć. Przede wszystkim zmieniliśmy w istotny sposób przestrzeń pierwszego aktu – u Wyspiańskiego tworzą go prywatne rozmowy, toczone na boku, za kulisami zabawy. U nas wszystko dzieje się publicznie, z udziałem całej społeczności, z radykalnie poszerzonym spektrum społecznych reakcji na kolejne sytuacje.

M.K.: – Dużo rozmawialiśmy na próbach, że jesteśmy przecież po „Chłopkach”, literaturze, która próbuje zrozumieć kondycję polskiej wsi inaczej niż dotąd. Dlatego tak bardzo zadziwia mnie użycie w recenzjach naszego spektaklu takich słów jak motłoch. Nigdy nie padło ono na próbach. Wprost przeciwnie – pragnęliśmy wszystkie historie, wewnętrzne dramaty i pęknięcia jak najrzetelniej opowiedzieć.

G.N.: – W słowie motłoch jest pogarda, ale też ujednolicenie, zglajchszaltowanie. Jak gdyby była to jakaś masa i trudno było odróżnić jednego bohatera od drugiego. Tak naprawdę wydobywamy te postacie, jest w tym wielka praca aktorów, każdej postaci dali intensywność, wyrazistość. Eksponujemy ich różnorodność, odmienność postaw, próbujemy utkać gęstą sieć relacji. Gdzie są relacje społeczne, tam nie ma motłochu. Ponadto energia, którą bohaterowie wnoszą, ich wola życia, pokazuje, że mają swoją godność, inteligencję, potrafią zareagować i odpowiedzieć na próby poniżania ich.

Proponują państwo w tym spektaklu różne uaktualnienia z poszanowaniem i zachowaniem ducha pierwowzoru.
G.N.: – Sprawa dotyczy głównie widm. Zachowaliśmy w tradycyjnej postaci dwa, czyli duchy ukazujące się chłopom: Szelę i Widmo, które nawiedza Marysię. Dla pozostałych, Stańczyka, Rycerza Czarnego i Hetmana, szukaliśmy odpowiedników w przyszłości, patrząc z perspektywy Wyspiańskiego. Po to, żeby zobaczyć, co się stało z pewnymi postawami politycznymi, które stały za tymi postaciami. Hetman jest u nas biznesmenem prowadzącym intratne interesy z Rosją, w warunkach panującej wojny. Słyszeliśmy, że to trywialne. Ale mogę zapytać: a co takiego w Hetmanie jest znowuż niezwykłego, czego ta postać została przez nas pozbawiona? Przecież prototyp postaci z dramatu Wyspiańskiego był zdrajcą, który układał się z Rosją, ożenił się z jedną z podopiecznych Katarzyny II Wielkiej – po insurekcji kościuszkowskiej jego żona otrzymała od carycy majątki, które skonfiskowano tym, którzy w powstaniu uczestniczyli. Czy Stańczyk z kolei rzeczywiście przekazuje jakieś cenne myśli o Polsce, czy też zwodzi Dziennikarza frazesami? A czy marzenia o wielkiej zbrodni, jakie snuje Rycerz Czarny, nie domagają się dziś otrzeźwiającej kontry inscenizacyjnej, zwłaszcza wobec narastania – nie tylko u nas – postaw nacjonalistycznych i faszystowskich? Uznaliśmy, że nasza odpowiedź powinna być jasna i jednoznaczna.

A czy wydźwięk sam w sobie się zmienia? Stefan Kołaczkowski, krytyk literacki, tuż po premierze „Wesela” odnotował, że tragizm życia narodowego polega na błędnym kole: sam naród jest sobie przeszkodą ku wyzwoleniu; rozpisywał się o fatum narodu. Dla państwa jest to nadal terapia narodowa?
M.K.: – To takie podręcznikowe czytanie „Wesela”: naród, w kole, wszyscy tańczą chocholi taniec na zakończenie i sami dla siebie są przeszkodą. Próbowaliśmy unikać takiego myślenia, by nie dążyć do zapoznanego finału. Natrafiliśmy na inną myśl: historia i pamięć, póki nie zostaną przepracowane poprzez świadomy proces, będą przeszkodą. Albo będziemy ją wypierać, albo nazywać, jak nam pasuje, albo na inne sposoby unikać, zniekształcać, żeby utrwalić obraz narodu niewinnego. Nie da się robić polityki grubej kreski i odcinać np. od rabacji. To wraca nieustannie. 

Pamiętajmy, że istotą małżeństwa Rydla i Jagusi jest pragnienie pojednania. Weselnicy spotykają się w jednej chacie, co stanowi wspaniałą okazję do zbliżenia. W tej żywiołowości objawia się zachwyt wspólnotą. Ta idea przyświecała i Rydlowi, i samemu Wyspiańskiemu. Włodzimierz Tetmajer malował „Panoramę Racławicką”, kosynierów, kościuszkowską wizję narodu pojednanego jako symbol braterstwa. Im więcej na początku dramatu jest marzenia i nadziei, tym większe jest poczucie klęski w finale. Bo to jedno wesele niczego nie zmieni; potrzeba wielu lat, zanim przepracujemy tematy trudne dla Polaków.

Cały tekst można przeczytać w „Przeglądzie” nr 18/2024, którego elektroniczna wersja jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty

Fot. Bartek Barczyk

 

Post Jedno wesele niczego nie zmieni pojawił się poraz pierwszy w Przegląd.











СМИ24.net — правдивые новости, непрерывно 24/7 на русском языке с ежеминутным обновлением *